wtorek, 24 listopada 2009

Ślubna szopka

Na początku mojej przygody z branżą organizacyjną, miałem okazję brać udział w ślubie pewnego niemieckiego artysty. Jeśli dobrze pamiętam był on reżyserem filmów (takich ambitnych), malował też obrazy. To był jego czwarty ślub i tym razem wybranką jego serca była Polka, a ślub odbywał się w Polsce niedaleko granicy z Niemcami. Było to duże przedsięwzięcie, a organizator przyjęcia (Niemiec) znał się z moim szefem, dlatego my mu pomagaliśmy jako „miejscowi”. Ceremonia ślubna odbywała się w plenerze i miała wyglądać dokładnie tak jak zaplanował ją sobie pan młody. Przede wszystkim była w stylu lat 50-tych. Goście bezwzględnie musieli się temu podporządkować. Ja między innymi miałem za zadanie stać przy wejściu na teren, gdzie miała odbyć się ceremonia i sprawdzałem czy są odpowiednio ubrani. Dostałem wytyczne i jeśli ktoś ich nie spełniał, nie mogłem go wpuścić. Jako można było się spodziewać, nie wszyscy przyszli w stylowych strojach z lat 50-tych. Były kłótnie, ale nie mogłem nikogo wpuścić kto nie spełniał kryteriów. Jedną parę przepuściłem, uznając, że ich ubiór się nadaje. Po chwili przybiegł pan młody z pretensjami jak mogłem ich zaakceptować. Trzeba było ich wyprosić i zasugerować zmianę odzienia. Naprawdę nie było lekko.

Osobiście tego nie widziałem, ale także wobec swojej małżonki miał on pretensje o zły ubiór. Wychowana w tradycyjnej polskiej rodzinie panna młoda dopiero tuż przed ślubem pokazała mu swoją suknię. On natomiast uznał, że się nie nadaje. W efekcie, poszedł ze swoim krawcem do osobnego pokoju i przerabiali suknie. Przez to ślub opóźnił się o ponad godzinę. A ja i pozostali ludzie zajmujący się obsługą musieliśmy zapewniać gości, że wszystko jest w porządku i już niedługo państwo młodzi się pojawią.

Kiedy już przebrnęliśmy przez wszystkie problemy związane z ubiorem (na szczęście z dekoracjami nie było tyle zamieszanie, ponieważ już wcześniej wszystko było przygotowane), przyszedł czas na ślub. Chyba 10 kamerzystów filmowało ten moment. Ale już po pierwszych słowach urzędnika stanu cywilnego i tłumacza, pan młody zaczął do nich krzyczeć, że mają przestać kręcić. Okazało się, że tłumacz nie ma od odpowiednio dobrej dykcji i pan młody zażądał zmiany. Zanim pojawił się nowy tłumacz minęło sporo czasu. W końcu przyjechał, został zaakceptowany i rozpoczęło się.

Kolejny problem pojawił się gdy pan młody nie mógł założyć obrączki swojej wybrance. Co chwilę krzyczał „cięcie” i powtarzali to jeszcze raz. Ostatecznie płynnie wyszło to dopiero przy czwartym podejściu.

Pod koniec ceremonii pan młody popłakał się. Wszyscy myśleli, że autentycznie się wzruszył. Ale po chwili przestał, gdy zobaczył, że pod złym kątem jest filmowany w tym niezwykłym momencie. Dlatego dał wskazówki kamerzyście po czym kazał urzędnikowi jeszcze raz powtórzyć słowa „ogłaszam was mężem i żoną” i ponownie się rozpłakał.

Bardziej to przypominało plan filmowy niż prawdziwy ślub. To było naprawdę dziwne. W przyjęciu weselnym już nie braliśmy udziału, ale domyślam się, że też dublowali niejedną scenę. Od tego czasu minęło już dużo czasu, ale tego ślubu nie da się zapomnieć. Mimo że potem brałem udział w ogromnej ilości ślubów i wesel, nigdy nie spotkałem już na tak ekstrawaganckiego pana młodego.

0 komentarze: