piątek, 28 sierpnia 2009

Co robić z dziećmi podczas wesela?

Wczoraj dostałem od Joanny maila z prośbą o radę co zrobić z dziećmi podczas wesela. Postanowiłem, że odpowiem na niego na blogu, ponieważ z tego co wiem wiele osób ma problem co zrobić z dziećmi podczas wesela. Joanna zgodziła się, żeby opublikować fragment jej maila, tak więc oto on:

„...organizuję przyjęcie weselne i prawie wszystko mamy już gotowe. Jednak pozostaje nam do rozwiązania jeden problem. Duża część naszych gości ma małe dzieci, z którymi przyjdą na wesele. Chciałabym prosić o poradę, co można zrobić z maluchami żeby rodzice nie byli ciągle nimi zajęci i mogli się pobawić na weselu? Jak zorganizować dla nich opiekę?...”

Rozwiązania są dwa:
1.Teoretycznie najprostsze jest zatrudnienie na czas wesela opiekunki. Nie musi to być wykwalifikowana osoba, często w takiej sytuacji najlepiej jest znaleźć studentkę chętną trochę dorobić, ważne żeby była to osobą odpowiedzialna, którą na przykład ktoś nam poleci. Ważne również, żeby miała ona pomysł co będzie robić z dzieciakami, żeby się nie nudziły.

Teraz pozostaje problem, gdzie dzieci z opiekunką będą przebywać podczas przyjęcia. Jeśli wesele odbywa się w hotelu albo pensjonacie można wynająć dla nich osobny pokój. Wtedy rodzice, w razie potrzeby, będą blisko. Jeśli jednak nie ma takiej możliwości najlepiej umówić się z najbliżej mieszkającą osobą z rodziny, będącą na weselu, żeby u niej mogły być dzieci.

Jeśli natomiast rodzice chcą żeby były one na weselu, także można to bez problemu rozwiązać. Jednak w takiej sytuacji miejsce gdzie dzieciaki będą mogły się przespać jest obowiązkowe. Pozostawienie ich śpiących na krzesłach na sali weselnej jest kiepskim rozwiązaniem i nie można wtedy liczyć na to, że ich rodzice będą dobrze bawić się do białego rana. Bardzo przydatne na weselach z udziałem dzieci są sale z ogrodami. Wtedy wyznaczona osoba, opiekunka, może spokojnie zająć się nimi na powietrzu, a dla nich jest to też bardziej ciekawe niż siedzenie w pokoju. Poza tym, rodzice nie muszą wtedy cały czas uważać czy ich dziecko przypadkiem nie pije czyjegoś drinka nudząc się przy stole.

2.Można także zatrudnić profesjonalistów. Animatorzy zajmą się dziećmi i zapewnią im rozrywkę. Wtedy wszystkim zajmują się oni, organizują zabawy, wyjście do kina i miejsce gdzie później dzieci pójdą spać. Rodzice mogą całą noc się spokojnie bawić, a na następny dzień odbierają dzieci, dla których też poprzedni wieczór był pełen atrakcji. To jest najwygodniejsze rozwiązanie, możemy być pewni, że dzieci są pod dobrą opieką i się nie nudzą lub nie grają cały czas na konsoli siedząc w pokoju hotelowym, ale na pewno znacznie bardziej kosztowne.

Wiem, że nie są to odkrywcze pomysły, ale uwierzcie mi, że nie ma co wymyślać innych, bardziej skomplikowanych rozwiązań. Trzeba się trzymać tego co najprostsze i skuteczne, zwłaszcza, że przy okazji ślubu i wesela już i tak mamy bardzo dużo rożnych rzeczy do załatwiania na głowie. Jeśli natomiast nie zdecydujemy się na zorganizowanie niczego dla dzieciaków, możemy być pewni, że ich rodzice będą musieli opuścić wesele wcześniej niż pozostali, nie mający tego problemu. A w końcu wesele jest dla gości i trzeba zrobić tak, żeby mogli się jak najlepiej bawić, nie myśląc ciągle, że ich dziecko jest już zmęczone i zaraz trzeba wracać.

To by było na tyle w tej kwestii, jeśli macie jakieś pytania, chcielibyście się podzielić swoimi doświadczeniami piszcie na albert@szukamnaslub.pl, postaram się odpowiedzieć na wszystkie maile. Mogę kontynuować ten kącik porad, jeśli będzie zainteresowanie i zapotrzebowanie.

Joanno, mam nadzieję że chociaż trochę Ci pomogłem i utwierdziłem w przekonaniu, że najprostsze rozwiązanie jest najlepsze i najbardziej skuteczne.

czwartek, 27 sierpnia 2009

Singiel na weselu

Ostatnio czytałem artykuł o singlach na weselu, możecie znaleźć go tutaj. Przy tej okazji przypomniało mi się jedno wesele, które organizowałem jakiś czas temu. Na tym weselu też pojawił się jeden singiel, może było ich więcej, ale tego zapamiętałem bardzo dobrze. Tomka miałem okazję poznać jeszcze podczas przygotowań ślubnych, ponieważ pomagał parze młodej w wyborze odpowiednich dekoracji, jako że był z zawodu dekoratorem wnętrz. Tak więc, był on singlem, ale na wesele przyprowadził swoją koleżankę Dorotę, żeby mieć się z kim bawić. I rzeczywiście bawili się bardzo dobrze, tylko że nie do końca ze sobą.

Kiedy na salę miał wjeżdżać tort weselny, nie było pana młodego. Nikt, nawet panna młoda nie była w stanie sprecyzować gdzie może być, więc musiałem go odszukać. Znalazł się w ogrodzie, który było dość duży. Trochę musiałem się nachodzić, żeby na niego trafić. Zobaczyłem, że przy oczku wodnym coś się dzieje, podszedłem, a tam pan młody w najlepsze posuwał Dorotkę. Gdy mnie zobaczyli, od razu oczywiście odskoczyli. Dorotka schowała się za krzakami, a pan młody zapinając rozporek podszedł do mnie i zaczął się tłumaczyć. Mówił, że Dorota to była kiedyś jego dziewczyną i teraz takie spotkanie po latach, chciał zrobić z nią to po raz ostatni itd. I przede wszystkim prosił mnie, żebym w żadnym wypadku nie powiedział nic jego żonie, w końcu faceci muszą się trzymać razem. Wtedy nie wiedziałem jak się zachować, czy powinienem powiedzieć o tym pannie młodej? Wracając na salę ciągle się nad tym zastanawiałem, co powinienem zrobić. Postanowiłem, że na razie pozostawię to, a jutro zobaczymy czy zdecyduję się ingerować w ich prywatne sprawy.

Rozterki miałem tak mniej więcej przez trzy godziny. Później po raz kolejny trafiłem na parę uprawiającą sex. I nie była to para młoda, tylko panna młoda i Tomek. Przyłapałem ich na tym przez przypadek. Skończyłem już swoją pracę i szedłem do samochodu, a oni byli w samochodzie Tomka. Trudno było nie zauważyć sukni ślubnej w samochodzie, mimo że był już trochę zaparowany. Wtedy pomyślałem sobie, że mają ciekawy początek małżeństwa i chyba idealnie się dobrali.

To tyle o singlu na weselu. Ale żeby nie było, nie bójcie się zapraszać takich osób na swoje wesele. W końcu ja tylko raz miałem takie doświadczenie, na pozostałych przyjęciach nie było takich ekscesów, a przynajmniej ich nie odnotowałem.

środa, 26 sierpnia 2009

Pijackie wesele

Co zrobić kiedy pan młody spije się podczas wesela? W mojej karierze nie raz zdarzało się, że młody za dużo wypił, chociaż jest to rzeczywiście margines. Większość osób w tak wyjątkowych momentach bardzo pilnuje się i w znaczącej większości pije wódkę rozwodnioną. Wtedy ryzyko spicia się istotnie się zmniejsza, a do tego goście są zadowoleni, że mogą wypić z parą młodą. Niestety nie zawsze jest jak być powinno. Najgorsza sytuacja z tym związana przydarzyła mi się na początku mojej samotnej kariery organizatora, na weselu Ilony i Kamila. Była to młoda para nie tylko ze względu na ślub, jeśli dobrze pamiętam byli wtedy jeszcze na studiach. Jak można się domyślić, jak to typowi studenci, lubili poimprezować i taki sam cel postawili sobie na weselu. Uznali, że oni potrafią pić i nie potrzebują wody zamiast wódki. Ja odradzałem im ten pomysł, ale niestety nie byłem wystarczająco przekonujący. Na początku dodam, że pan młody był na tyle zestresowany w dzień ślubu, że już przed ślubem napił się na odwagę, by dobrze wypaść w urzędzie. Do tego momentu jego pomysł w miarę się sprawdził, bo podczas przysięgi mówił spokojnie, nie zająknął się i wszystko było tak jak należy.

O wiele gorzej było już jednak na weselu. Nie można pominąć faktu, że na tej imprezie poza rodzinami była także spora grupa znajomych pary młodej. W efekcie, już po kilku pierwszych piosenkach i tańcach pan młody zaległ za stołem wśród swoich kolegów. Wtedy twierdził, że musi się trochę rozluźnić, a poza tym by dalej tańczyć potrzebuje się napić. Po jakimś czasie udało się go ponownie wyrwać na parkiet i chyba trochę mu to pomogło, ale nie na długo. Jak mi się wydaje zabójcze dla niego było spotkanie przy kieliszku z wujkiem panny młodej. Razem pili tylko przez chwilę, ale wujek narzucił takie tempo, że poszło naprawdę dużo wódki weselnej. Na efekt nie trzeba było długo czekać, kiedy orkiestra ponownie zaczęła grać Kamil tańcząc ze swoją teściową zaczął robić striptiz. Teściowa była bardzo zszokowana, ale udawała rozbawioną. Uratowała ją córka. Ilona szybko ściągnęła męża z parkietu, chociaż nie było to łatwe. Po tym wyczynie pan młody przesiedział trochę przy stole ze swoją żoną pijąc wodę i wracając do siebie. Wiedziałem, że jeśli będzie jeszcze pił to wesele zakończy się klęską. Niestety nie mogłem się z nim dogadać, Ilona próbowała przekonać go do uspokojenia się, ale to też nie dawało najlepszych rezultatów. Po jakiejś chwili do Kamila podeszła jego babcia. Nie słyszałem ich rozmowy, ale co się wydarzyło opowiedział mi później świadek. Babcia podobno powiedziała panu młodemu żeby już nie pił i nie niszczył wesela. Kamil na to odpowiedział, że jak jej się nie podoba to nikt jej tu nie trzyma i może spierdalać. Na reakcję zszokowanej i oburzonej babci nie trzeba było długo czekać. Po kilku minutach razem z jeszcze kilkoma osobami opuściła wesele. Wszystko zaczęło się sypać i bałem się, że jak tak dalej pójdzie to na oczepinach już nikt nie zostanie. Dlatego postanowiłem porozmawiać z gośćmi, zwłaszcza tymi najbardziej rozrywkowymi, i przekonać ich, by już nie polewali panu młodemu. Oczywiście oni też już byli podpici, ale zapewniali mnie, że rozumieją sytuację i już nie będą go dalej upijać. Nie minęło pół godziny i znowu Kamil siedział z nimi i pił. Było wtedy trochę przed jedenastą i pan młody miał minimalne szanse na dotrwanie do oczepin. Musiałem podjąć radykalne metody działania. Razem ze świadkiem, zaciągnęliśmy Kamila do apartamentu pary młodej (na szczęście wesele odbywało się w hotelu i taki pokój był do dyspozycji). Rozebraliśmy go i wrzuciliśmy pod prysznic. To było jedyne co mi przyszło do głowy, by jakoś wytrzeźwiał do oczepin. Potrzymaliśmy go trochę pod zimną wodą. Potem miał jeszcze trochę czasu na dojście do siebie, wypił herbatkę, zjadł coś i mogliśmy wracać na salę. Oczywiście Kamil po tym zabiegu ciągle nie był w najlepszym stanie, ale przynajmniej przez chwilę nie było ryzyka, że ponownie zacznie się rozbierać, obrażać gości czy robić jeszcze jakieś inne dziwne rzeczy. Niestety problemy się na tym nie zakończyły. Kiedy wróciliśmy na salę siostra Ilony zabrała mnie na bok i powiedziała, że panna młoda także nie jest w dobrym stanie. Leżała w toalecie i wymiotowała. Wtedy naprawdę się wkurzyłem, miałem tego dosyć, jak chcą chlać i rozwalić sobie wesele, to ich sprawa, ja ich przecież ostrzegałem. Jednak po momencie załamania, uznałem, że w końcu taka moja praca by ta impreza się udała i trzeba wziąć się teraz za Ilonę. Niestety u niej sytuacja wyglądała o tyle źle, że nie tylko czuła się słabo, ale do tego zwymiotowała na swoją suknię i z wielką plamą nie mogła wystąpić na oczepinach. Na szczęście w apartamencie miała przygotowaną sukienkę na poprawiny i właśnie w nią musiała się przebrać. Na szczęście gdy zakończyły się już jej problemy żołądkowe czuła się w miarę dobrze, chociaż była oczywiście załamana swoją suknią. Ostatecznie na oczepinach para młoda wystąpiła, ale nie wygląda to dobrze gdy panna młoda nie jest w białej sukni. Welon jednak nie ucierpiał i mogła go spokojnie rzucić. Potem jeszcze chwilę tańczyli, ale Ilona ponownie poczuła się nie najlepiej, udała się do apartamentu i już nie wróciła. Natomiast Kamil po pierwszej odzyskał siły, ponownie zaczął pić dopóki nie zaległ gdzieś na podłodze i trzeba było go odnieść do łóżka.

To była totalna klęska. Najgorzej potem miałem ja. Może to było ich wesele, ale oni spili się na własne życzenie, a ja jako początkujący organizator miałem w swoim CV tak niechlubnie zakończoną imprezę. A dla tych którzy są przed ślubem, niech to będzie przestroga, że na weselu nie należy pić, a jak się pije to tylko w minimalnym stopniu. Po co przez to zniszczyć sobie ten wyjątkowy dzień. W końcu po to są poprawiny, żeby para młoda mogła ze spokojem oblać swoje małżeństwo.

wtorek, 25 sierpnia 2009

Trochę rozrywki

Co to jest ślub według dzieci



Śpiewanie na weselach to wcale nie jest łatwa praca, może przydarzyć się na przykład coś takiego



Niebezpiecznie jest brać ślub na wodą



I na koniec zbiór śmiesznych wpadek ze ślubów i nie tylko. Polecam scenę, która zaczyna się ok 1:09, ta kobieta jest dobra:)

sobota, 22 sierpnia 2009

Wróżba

Nieraz zdarza się tak, że ślub i wesele są już zorganizowane, goście zaproszeni, wszystko dopięte na ostatni guzik, ale do ślubu ostatecznie nie dochodzi. Powody tego są różne. Mi także przydarzyło się organizować kilka wesel, które się nie odbyły. Oto przykład jednej z takich sytuacji.

Tak jak każda para planująca małżeństwo, także Dominika i Arek byli przekonani, że chcą ze sobą spędzić resztę życia. Wyglądali na bardzo kochających się, a do tego świetnie się dogadywali i przy organizacji ich wesela naprawdę nie było dużo problemów. Jedyną przeszkodą przy podejmowaniu ważnych decyzji było uzależnienie przyszłej panny młodej od wróżki. Dominika za każdym razem, gdy trzeba było ustalić jakiś ważny element imprezy taki jak czym jechać do ślubu, gdzie ma się odbyć wesele czy jaki zespół muzyczny wybrać, uprzednio musiała skontaktować się ze swoją wróżką, a następnie kierowała się tym co ona jej poradziła. Było to dość dziwne, ale cóż zrobić skoro miała taką potrzebę, a właściwie nie przeszkadzało mi to w organizacji, bo spotkania z wróżką miała często i decyzje były podejmowane szybko. Jednak ostatecznie to właśnie wróżby sprawiły, że do ślubu nie doszło i to w dzień, w który miał on się odbyć.

Na Dominikę i Arka czekałem przed kościołem, wszyscy goście siedzieli już w środku i zaraz miała zacząć się uroczystość. Przyszła młoda para podjechała wynajętym cadillaciem. Zatrzymałem ich jeszcze na chwilę przed głównym wejściem, by dać znać organiście i chórowi, że mają zacząć grać i śpiewać kiedy oni będą wchodzić. Ale Dominika nagle odwróciła się i pobiegła z powrotem do samochodu. Po chwili ślubny cadillac ruszył z piskiem opon i odjechał nie wiadomo dokąd. Razem z Arkiem staliśmy i patrzeliśmy jak odjeżdża, nie wiedząc co się dzieje. Przyszły pan mody stwierdził, że jego wybranka na pewno o czymś zapomniała. Tak więc postanowiliśmy spokojnie czekać. Jednak po 10 minutach zaczęliśmy się poważnie niecierpliwić, do domu weselnego z kościoła było bardzo blisko, tak więc jeśli tam pojechali to powinni szybko wrócić. Dominika nie miała oczywiście przy sobie komórki dlatego nie mogliśmy się z nią skontaktować. Próbowałem dodzwonić się do kierowcy samochodu (w końcu sam go wynająłem), ale on na początku nie odbierał, a potem było słychać tylko, że jest „currently unavaliable”. Oczekiwanie coraz bardziej się przedłużało. W końcu z kościoła wyszli zaniepokojeni rodzice młodych żeby dowiedzieć się dlaczego ich dzieci nie są jeszcze przed ołtarzem. Ojcowie postanowili, że pojadą jej poszukać, jeden z nich miał udać się do mieszkania młodej pary, a ojciec Weroniki do swojego domu, gdzie odbywały się wszystkie przygotowania. Dominika ciągle nie wracała, trzeba było uspokoić gości i przekonać księdza, by cierpliwie czekał dalej. Po jakimś czasie dostaliśmy informację od obu ojców, że Dominiki nie ma w żadnym z miejsc, które sprawdzali. Opóźnienie wyniosło już ponad pół godziny i wszyscy zaczęli sobie uświadamiać, że do tego ślubu prawdopodobnie nie dojdzie. Arek stał zdezorientowany i gapił się w miejsce, w którym ostatni raz widzieliśmy odjeżdżający samochód. Matki natomiast zaczęły się kłócić i wyzywać. Matka Arka krzyczała na matkę Dominiki obwiniając ją o złe wychowanie córki. Natomiast tamta odpowiedziała jej, że się nie dziwi swojej córce, bo ona od początku uważała Arka za złego kandydata na męża. Kłótnia była coraz większa, a ja uznałem, że nie ma powodu, by dalej czekać na powrót panny młodej, wiedziałem już, że ten ślub się nie odbędzie i zabrałem się za odwoływanie wszystkiego.

Jeszcze przez tydzień po tym niedoszłym ślubie wydzwaniałem do tego gościa od samochodu, chciałem go ostro zjebać za to co zrobił i w ogóle dowiedzieć się co się stało. Jednak on ciągle był niedostępny, a ja sobie w końcu odpuściłem, nie wiedząc dlaczego panna młoda uciekła. Wszystko wyjaśniło się nico ponad pół roku później. Dominika zadzwoniła do mnie i poprosiła o spotkanie. Wyobraźcie sobie, że planowała kolejny ślub i chciała, żebym jej go zorganizował, ponieważ „ostatnio tak miło się współpracowało”. Dodam, że jej wybrankiem był kierowca samochodu, z którym uciekła z ostatniego ślubu. Powiedziałem jej, że zajmę się organizacją, tylko wtedy, gdy powie mi co się wtedy stało.

Tak więc, okazało się, że wszystko było przez wróżbę. Podobno wróżka kiedyś powiedziała jej, że mężczyzna jej życia „przyjedzie do niej w białym rumaku i uratuje ją przed największym błędem”. Banalne. Chyba każdy mógłby wymyślić równie głupią przepowiednię, nie trzeba być do tego wielką wróżką. Dlatego tym bardziej trudno sobie wyobrazić, że inteligentna kobieta, dobrze radząca sobie w biznesie, czyli myśląca w miarę rozsądnie uwierzyła w takie brednie. A jednak Dominika potraktowała to bardzo poważnie. Wróżba ta miała miejsce jeszcze zanim poznała Arka i później wydawała się jego idealnym opisem. Dominika poznała Arka w jakimś ośrodku rekreacyjnym, zobaczyła go kiedy jechał na białym koniu, a ona była wtedy na spotkaniu biznesowym. Jej niedoszły małżonek od razu wpadł jej w oko i to z jego powodu postanowiła nadprogramowo zostać w tym ośrodku dzień dłużej. Dzięki temu nie tylko lepiej poznała Arka, ale także tego następnego dnia zobaczyła swojego partnera biznesowego w rozmowie z jej największym konkurentem i w efekcie nie zdecydowała się podpisać z nim umowy. Po jakimś czasie okazało się, że rezygnacja tej umowy uchroniła ją przed dużymi stratami finansowymi. Tak więc Dominika uznała, że przepowiednia się spełniła: Arek jechał na białym koniu, a do tego dzięki niemu uniknęła błędu. Jednak w dzień ślubu coś się jej odmieniło i inaczej spojrzała na to, co przepowiedziała jej wróżka. W końcu jej mężczyzna miał przyjechać w białym rumaku, a nie na. Natomiast kierowca samochodu (biały cadillac) wiozący ich do ślubu był w 'białym rumaku', a jej największym błędem miał być sformalizowany związek z Arkiem. Kiedy to sobie uświadomiła, stała przed drzwiami kościoła, dlatego postanowiła uciec. Warto dodać, że wtedy właściwie w ogóle nie znała Macieja, kierowcy. Chwilę z nim rozmawiała tylko podczas jazdy na sesję zdjęciową przed ślubem i potem do kościoła. To jednak nie przeszkodziło jej, by dla niego rzucić wszystko. Po tym incydencie zaczęła spotykać się z Maciejem i rzeczywiście zakochała się w nim z wzajemnością. Zdecydowała, że to on jest jej pisany i uznała, że teraz jest tego pewna. Tak więc wzięli ślub, zorganizowałam im wesele i tym razem Dominika już nie uciekła, tylko powiedziała „tak”.

Co z Arkiem działo się w tym czasie? Nie mam pojęcia. Ale widziałem go kiedyś w centrum handlowym jak szedł przytulony z innym mężczyzną, tak więc chyba znalazł swoją drugą połówkę.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Oryginalne zdjęcia ślubne

Sesję ślubną najlepiej robić już po ślubie, kiedy para młoda może podejść do tego na luzie i nie musi się martwić, że pobrudzi albo wygniecie się suknia czy garnitur. Wtedy wychodzą najlepsze zdjęcia. Ja osobiście nie zajmuję się takimi sesjami, w końcu są od tego profesjonaliści, ale kilka razy zdarzyło mi się organizować miejsca do sesji ślubnej. Były to oczywiście nietypowe miejsca. Raz na przykład na autostradzie. Jako, że w Polsce mamy tego deficyt, sesja odbyła się w Niemczech na nowo powstałym kawałku autostrady, który miał być otwarty za kilka dni. Wyszły tam naprawdę rewelacyjne zdjęcia. Zwłaszcza, że pan młody należał do klubu Harley'owców i na sesję zjechało się ponad sto motocykli. Innym razem załatwiałem stadion piłkarski w Anglii, tam też wyszły świetne zdjęcia – na murawie, w bramce, w szatni itd. To jednak były dość duże przedsięwzięcia i mało kto po wydatkach związanych z weselem jest jeszcze w stanie przeznaczyć sporą kwotę na taką sesję. Jednak można zrobić super oryginalne i nietypowe zdjęcia ślubne nie ponosząc dodatkowych kosztów. Trzeba mieć tylko pomysł. Poniżej możecie zobaczyć kilka zdjęć autorstwa Andrzeja Kołodziejczyka (fotostylart.pl). Młoda para na ulicy w centrum Poznania, w tramwaju...
A może wy macie jakieś ciekawe pomysły na miejsce oryginalnej sesji ślubnej albo możecie pochwalić się nietypowymi zdjęciami?









środa, 19 sierpnia 2009

Wesele przerwane przez poród...

Dzisiaj o jednym z najdziwniejszych i najbardziej niespodziewanych wydarzeń, które zaistniały na organizowanym przeze mnie weselu. Już miejsce było nietypowe, ponieważ odbyło się w stajni. Wynikało to z tego, że pasją życia panny młodej (Weronika) były konie, a do tego ich historia miłosna rozpoczęła się kiedy ona uczyła go (Wojtek) jazdy konnej. Oboje mieszkali w stadninie, gdzie Weronika pracowała i postanowili, że mam im zorganizować wesele właśnie tam. Miejsca było naprawdę dużo, do tego to piękna okolica – wręcz idealnie na taką imprezę. Jako, że panna młoda była bardzo zżyta z końmi, którymi się zajmowała, uparła się, że stoły muszą znajdować się w stajni. W efekcie, środkiem stajni szedł stół, a po bokach, tuż za gośćmi, były boksy z końmi. Wszystko udało się tak zorganizować, że obecność zwierząt nie przeszkadzała w imprezowaniu, a my też staraliśmy się ich nie denerwować. Dlatego na przykład tańce odbywały się na zewnątrz, a muzyka w stajni była dość cicha.

Do godziny 12 to wesele właściwie nie wyróżniało się od większości tego typu imprez, ale kiedy właśnie miał wjechać tort, kiedy miały rozpocząć się oczepiny, zdarzyło się coś zupełnie dla mnie nieoczekiwanego. Nawet mój plan b, c, d czy e nie przewidywał czegoś takiego. Poszedłem do orkiestry dać im znać, że zaraz mają kończyć i zapraszać gości na tort. Kiedy wróciłem do stajni zobaczyłem, że prawie wszyscy, którzy akurat byli w tym pomieszczeniu skumulowali się przy jednym z boksów. Zaciekawiony poszedłem zobaczyć co się dzieje. Wyobraźcie sobie jak się zdziwiłem, gdy okazało się, że powodem tego zbiegowiska jest poród. Nie, to nie panna młoda rodziła, a jej koń, a właściwie klacz. Przedarłem się przez tłum i dotarłem do pary młodej, która była najbliżej. Weronika powiedziała mi, że mam poszukać Bartka - weterynarza. W tym miejscu dodam, że przed weselem nikt nie raczył mnie poinformować o ewentualnej możliwości takiego zdarzenia. Później dowiedziałem się, że termin porodu był na kilka dni później, ale wzięli pod uwagę, że może to mieć miejsce wcześniej, dlatego obecny był Bartek. Mimo że był na weselu znaleźć go nie było łatwo. W końcu się udało, ale to nie pomogło nam w rozwiązaniu tej sytuacji. Pan weterynarz nie miał zamiaru czekać na małego konika i bawił się w najlepsze. Kiedy go znalazłem właśnie rozpracowywał butelkę czystej, a po tym jak rozlewał ją dookoła kieliszków było widać, że to nie jego pierwsza. Musieliśmy radzić sobie bez niego. Najgorsze było to, że w ogóle nie wiedziałem jak odbywa się taki poród, co trzeba robić itp. Jedynym pomysłem było zadzwonienie do innego weterynarza. Panna młoda podała mi dwa numery, ale na jeden nie udało mi się dodzwonić. Drugi natomiast odebrał mimo późnej pory, ale akurat był na wyjeździe i mógł przyjechać najwcześniej jutro wieczorem. Weronika uspokoiła mnie, że ona już nie raz widziała jak się rodzi źrebak i poradzi sobie sama, a ja mam tylko odciągnąć wszystkich gości spod tego boksu. Chciałem ich zachęcić do tańca, ale Weronika stwierdziła, że potrzebna jest cisza i nawet muzyka na zewnątrz nie powinna grać. W takiej sytuacji podano coś do jedzenia, przyniesiono wódki i jakoś udało się zmusić gości do zajęcia swoich miejsc. Kiedy to już załatwiłem, zobaczyłem jak panna młoda w białej sukni wchodzi do boksu pełnego siana i końskich odchodów. Od razu pobiegłem tam i starałem się ją zatrzymać, ale nie było na to szans. Okazało się, że Wojtek jej nie będzie w stanie pomóc ponieważ, gdy zobaczył krew zrobiło mu się słabo i to nim trzeba było się zająć. Poza tym, na weselu była spora grupa ludzi z środowiska konnego, ale albo nie mieli jeszcze do czynienia z porodem, albo brakowało im trzeźwości umysłu. W międzyczasie źrebak już się urodził i leżał taki mały konik, a Weronika zaczęła grzebać we flakach (jest to dość generalne stwierdzenie, ale naprawdę się na tym nie znam, a tak to wyglądało, do tego byłem dość zaszokowany, by przyglądać się co dokładnie robi). Później dowiedziałem się, że po porodzie nie odczepiło się jeszcze łożysko i zwisało klaczy. Dlatego musiała to podwiązać, by koń nie przydepnął tego i nie zerwał, bo miało to odpaść naturalnie, ale wystarczy tych biologicznych opisów. Próbowałem poszukać innego śmiałka, który zastąpiłby ją w tej akcji, ale albo nie było chętnych, albo robili się odważni pod wpływem środków wzmacniających. Po dłuższej chwili Weronika w końcu wyszła, ale jej piękna suknia była brudna między innymi od krwi i zupełnie nie wyglądała jak panna młoda, która zaraz ma kroić tort, dziękować rodzicom i rzucać welonem. Jej jednak to zupełnie nie przeszkadzało, widocznie była zauroczona małym konikiem i nawet fakt, że było to jej wesele, odsunął się na dalszy plan. Wtedy myślałem, że jest już po wszystkim, źrebak się urodził, ona się nim nacieszy i wracamy do imprezy. Zastanawiałem się tylko co zrobimy z jej suknią. Niestety ku mojemu zdziwieniu nie było to takie łatwe i nie chodzi tu wcale o tą suknię. Weronika nie miała zamiaru opuszczać źrebaka i wracać do wesela. Powiedziała, że musi teraz poczekać, aż mały wstanie i zacznie ssać pokarm matki. Natomiast później musi jeszcze zrobić kupę i dopiero jak to wszystko będzie, to znaczy, że jest ok. Pan młody i rodzice również próbowali ją przekonać, że ktoś inny będzie to kontrolował, a oni wrócą do dalszych punktów programu, ale to też się nie udało. W tym momencie wiedziałem już, że wesele właściwie się zakończyło. Na pewno popełniłem błąd, że także zaaferowałem się tym porodem i zapomniałem trochę o gościach. A co oni mogli robić w takiej sytuacji? Pozostawało im tylko jedzenie i picie. W efekcie, kiedy chciałem jakoś uratować jeszcze koniec wesela, duża część gości była już ładnie spita. Tak więc wesele zakończyło się bez oczepin i bez panny młodej, która zupełnie oddała się swojej pasji. Z jednej strony ją rozumiem, ale przecież ślub to wyjątkowe wydarzenie i nigdy mi się nie zdarzyło, by tak nagle przerwać imprezę.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Pierwszy taniec

Na pewno większość z was widziała już na youtubie jakiś filmik z wesela, w którym para młoda wykonała niekonwencjonalny pierwszy taniec.



Ewa i Filip postanowili, że oni także nie chcą po prostu się bujać i wykonają show niczym z „You Can Dance”. Scenariusz miał być taki sam jaki można oglądać w internecie - na początku tradycyjna spokojna muzyka, a następnie zaskakujące przejście do czegoś bardziej żywego i pokaz umiejętności pary młodej. Jak można przypuszczać, pomysł należał do Ewy, która była zafascynowana programami typu „Tańcem z gwiazdami” czy „You Can Dance”. Filip nie był zachwycony tą ideą, ale zdecydował się poświęcić dla swojej przyszłej żony i ciężko pracował nad choreografią. Ja oczywiście nie kontrolowałem ich postępów, tylko słyszałem jak idą im próby. Dopiero na tydzień przed ślubem zaproponowałem, żeby zatańczyli sobie chociaż raz na sali, w której odbędzie się wesele. Chciałem zboczyć jak to będzie wyglądać i jak najlepiej ustawić wtedy gości, coby oni mogli spokojnie zrobić swój show. Nie jestem ekspertem od tańca, ale już wiele widziałem na organizowanych przeze mnie weselach. Ewa i Filip wybrali sobie dość skomplikowaną choreografię jak na ich możliwości. Przyszła panna młoda nie miała z tym większych problemów i było widać, że dobrze się rusza, ale znacznie gorzej radził sobie jej wybranek. Filip robił co mógł, by jak najlepiej to zatańczyć, ale do Maseraka było mu daleko. Tak więc, na tydzień przed ślubem jeszcze nie do końca mieli to opanowane, dlatego sugerowałem im, że może jakość skrócą, ułatwią sobie ten taniec. Uznałem, że skoro jeszcze nie mają tego dopracowanego, ostatnie siedem dni im może nie wystarczyć, a stres podczas wesela na pewno nie pomaga. Jednak Ewa uparła się, że muszą to zatańczyć, będą teraz trenować kilka razy dziennie i na pewno im wyjdzie. Okazało się, że cały układ taneczny pochodzi z filmu „Step Up”, ulubionego filmu Ewy i oczywiście Filipa też :). Był to fragment finałowego tańca głównych bohaterów. Możecie sobie obejrzeć jak to wygląda w oryginale i ocenić czy jest to łatwe czy nie, ale moim zdaniem było zbyt wymagające jak na amatorów. Oni oczywiście robili to w jakimś uproszczeniu, ale i tak mieli spore problemy. Jednak cóż zrobić, skoro nie dali się przekonać, to w końcu ich wybór.



W końcu nadszedł czas na pierwszy taniec. Na początku wszystko wyglądało tak, jak było to zaplanowane. DJ puścił „The Power of Love”, a młoda para zaczęła bujać się na środku sali. Po chwili DJ zrobił tak, że wszyscy myśleli, że coś się zepsuło, że płyta się zacięła i w tym momencie poleciała piosenka ze „Step Up” (ta sama co w filmie podczas tego tańcu). Oni zaczęli swoje wygibasy i wszystko szło dobrze, nawet pierwsze podniesienie Ewy wyszło Filipowi. Jednak na sam koniec ona miała wskoczyć, on miał ją złapać, podnieść i trzymać wygiętą małżonkę nad głową. Niestety. Może dużo trenowali, ale nie w strojach, w których występowali na weselu. Trzeba w tym miejscu dodać, że mieli oni nowoczesny pierwszy taniec, ale równocześnie mieli też tradycyjne podejście co do nie oglądania sukni przez przyszłego pana młodego. Dlatego nie mogli wcześniej trenować swojego wielkiego tańca w tych strojach. Natomiast suknia była zbyt obszerna i Filip nie złapał małżonki tak jak powinien, do tego dołożył się stres i Ewa zamiast powędrować nad jego głowę, spadła na ziemię. Na szczęście trochę ją podtrzymał i upadek nie był chyba za bardzo bolesny. Bolesna była jednak kompromitacja, a właśnie tak Ewa określiła to niepowodzenie. Filip próbował nie przejmować się tym i tańczył dalej, ale jego partnerka nie miała już na to sił i z płaczem pobiegła w stronę toalet. Zrobiło się duże zamieszanie. Zaraz rodzice Ewy i jej siostra pobiegli za nią, a Filip stał na środku i nie wiedział co robić. W tej sytuacji ja musiałem wkroczyć do akcji. Na początek powiedziałem DJ-owi, żeby zachęcił gości do wypicia toastu, a Filipa zatrzymałem, żeby wypił razem z nimi. Sam natomiast poszedłem do toalet. Okazało się, że panna młoda wpuściła do siebie tylko siostrę, a zrozpaczona matka z ojcem krzyczeli przez drzwi. Odciągnąć ich nie było łatwo, ale się udało i w końcu przekonałem ich, że wszystko będzie dobrze, ale oni mają iść do gości. Teraz musiałem porozmawiać z Ewą, jednak mnie też nie chciała wpuścić. Na szczęście przypomniało mi się, że mam numer telefonu siostry Ewy, Darii. Tak się dobrze złożyło, że pomagałem jej zorganizować wieczór panieński i przez to dzwoniła do mnie kilka razy. Modliłem się tylko o to, żeby miała przy sobie telefon. I tu po raz kolejny miałem dużo szczęścia, bo Daria była jedną z tych kobiet, które nie rozstają się ze swoją torebką. Przez telefon Daria powiedziałam mi, że Ewa płacze i nie ma zamiaru wyjść. Powiedziałem jej, żeby dała mi Ewę i to ja musiałem z nią poważnie porozmawiać i przekonać do powrotu na wesele. Na początku oczywiście tylko płakała i właściwie nie można było się z nią dogadać. Dlatego musiałem trochę pokrzyczeć. Powiedziałem jej, że wszystko będzie dobrze, tylko ma mnie posłuchać. Postawiłem sprawę jasno: albo teraz robisz co mówię, albo siedzisz w kiblu i masz zepsute wesele. Tak więc nakazałem jej żeby jak najszybciej się ogarnęła, a następnie założyła sukienkę, którą miała Daria. Po co? Wymyśliłem, że odegramy scenkę i zrobimy tak, jakby ta cała sytuacja była zaplanowana. Ale żeby tak to wyglądało, musiał być jakiś powód, że panna młoda zamknęła się z siostrą w toalecie – zmiana sukni. Wtedy musiałem załatwić z DJ-em co ma grać i poinformować Filipa o moim pomyśle. I tak zaczęliśmy przedstawienie. Tuż przed powrotem Ewy na salę, DJ poprosił gości o ponowne zebranie się wokół parkietu i puścił „Nie płacz Ewka” (dobrze, że był to DJ, a nie zespół, on mógł to szybko włączyć i ładnie zmiksować). Wtedy weszła Ewa. Szła wolno z pochyloną twarzą. Kiedy doszła do Filipa, on ją objął, pocałowali się. W tym momencie DJ wykonał ładny skrecz i przeszedł na hitową „Makarenę”. Na pewno myślicie sobie, że „Makarena” to trochę obciachowe jak na kontynuację pierwszego tańca. Może i tak, ale nie ma wątpliwości, że wszyscy to znają i wiedzą jak do tego się ruszać. Poza tym, nie miałem czasu, by wymyślić coś innego. Para młoda zaczęła tańczyć, a DJ poprosił gości żeby się dołączyli i wszyscy tańczyli. Kiedy piosenka się skończyła, poszedł „pociąg” i impreza rozkręciła się na dobre. Szczerze powiem, chyba na żadnym innym weselu, który organizowałem, tak szybko goście nie zaczęli się bawić. Prawie wszyscy byli na parkiecie, a to był przecież dopiero początek imprezy. Jednak trzeba to było tak rozegrać, dzięki temu wyglądało to jakby było zaplanowane. I rzeczywiście potem rozmawiałem z rodzicami młodej pary i mówili, że wszyscy przyjęli, że tak właśnie miało być. Goście byli pod wrażeniem dramaturgii, śmiali się, że nabrali się myśląc, że rzeczywiście Ewa się popłakała, a to przecież wszystko było specjalnie. Może niektórzy z was zastawiają się jeszcze co stało się z Darią, która w toalecie została pozbawiona sukienki, a w ślubną przecież nie mogła się ubrać. Dlatego musiała tam siedzieć i czekać. Kiedy DJ zakończył ten set i wszyscy wrócili do stołów, Ewa oddała siostrze suknię i wróciła do swojej. Tak więc udało się, ale następnym razem będę bardziej stanowczy żeby zatańczyć taki taniec próbny w sukni. A jeśli będzie znowu podejście tradycyjne to wypożyczę jakąś, żeby taka sytuacja już się nie powtórzyła. Nie ma jak tradycyjny pierwszy taniec.

sobota, 15 sierpnia 2009

Trochę dystansu

Panie i Panowie,
widzę, że niektórych z was oburzył fakt opisywania przeze mnie prywatnych kłótni pary młodej, której organizowałem wesele. Domyślam się, że gdybym opisał tą historię w innym kontekście, a to nie byłby blog ślubny, podeszlibyście do tego inaczej. A w obecnej sytuacji utożsamiacie się z tą parą, myśląc sobie, że wy także moglibyście znaleźć się na ich pozycji i nie chcielibyście potem o tym przeczytać na jakimś blogu. Rozumiem. Jednak chciałbym zaznaczyć, że opisywana przeze mnie historia nie wydarzyła się ani w tym roku ani w poprzednim. Minęło już trochę czasu od tego wydarzenia i uważam, że teraz można patrzeć na to z dystansem i to opisać. Poza tym, chciałem zauważyć, że nie podałem pełnych danych personalnych pary młodej, tylko imiona, miejsca ślubu także nie napisałem. Dlatego myślę, że bardzo trudno będzie odgadnąć o jakich Basię i Roberta chodzi. Sądzę, że oni albo ich goście będą naprawdę mieli bardzo dużo szczęścia jeśli jakimś cudem trafią tu i to przeczytają.

A teraz wracam do tego co chciałem zamieścić dzisiaj na blogu.

Na youtube znajdziecie mnóstwo rożnych filmików ze ślubów i wesel. Wszystkim, którzy chcą w tym wyjątkowym dniu dodać coś nietypowego, polecam by szukali inspiracji podczas przeglądania tego typu filmików. Zwłaszcza w Stanach mają oryginalne sposoby na rozkręcenie przyjęcia weselnego. Ale Polacy nie są gorsi i też mają ciekawe pomysły. To jeden z nich, pokazujący jak można na weselu stworzyć na gości, ale także dla siebie, dobrą i nietypową dla tego typu imprez rozrywkę. W końcu każdy chce by jego wesele było zapamiętane i wspominane przez lata, takie atrakcje na pewno w tym pomogą.

piątek, 14 sierpnia 2009

Kłótnia podstawą dobrego związku cz.2

Poza ich kłótniami nasza współpraca układała się całkiem nieźle, dopiero na miesiąc przed ślubem, kiedy już wszystkie najważniejsze rzeczy były załatwione wycięli mi niezły numer. Robert zadzwonił do mnie i zapytał się czy mógłbym poszukać im sali na wesele. O co chodzi? Jak już wspominałem, wesele miało być wyprawione w pensjonacie prowadzonym przez kogoś z ich rodziny. Jednak okazało się, że nie tylko oni ale i cała rodzina lubi popadać w różnego rodzaju konflikty. Właścicielami tego pensjonatu był kuzyn matki przyszłej panny młodej i jego żona. Przyszli małżonkowie uznali, że jest to na tyle daleka rodzina, że nie warto ich zapraszać. Kiedy oni dowiedzieli się, że nie będą zaproszeni na wesele, na które dali młodym salę, wynikła rodzinna awantura. Stwierdzili, że w takiej sytuacji przyszli małżonkowie będą traktowani jak normalni goście i zapłacą takie same stawki jak wszyscy. Oczywiście żadnej umowy nie podpisywali, bo w końcu po co rodzina ma cokolwiek podpisywać? Początkowe ustalenia były takie, że za wesele Basia i Robert zapłacą tylko tyle, by pokryć koszty. Natomiast w wyniku tej rodzinnej awantury, właściciele podnieśli cenę, co podwoiło koszty za salę. Oczywiście przyszła młoda para niebyła by sobą gdyby nie zareagowała oburzeniem i obraźliwymi wyzwiskami. Zakończyło się tym, że wesele w tej sali było niemożliwe. Dlatego teraz ja miałem poszukać im odpowiedniego miejsca na miesiąc przed ślubem. Po długich poszukiwaniach udało mi się ostatecznie znaleźć aż dwie sale, które akurat przypadkowo miały wolny termin. To jednak nie zakończyło problemów, ponieważ tym razem Basia i Robert byli nadzwyczaj zgodni i razem odrzucili obie propozycje. Pierwszą dlatego, że była za daleko. Nie zaprzeczam, przejazd 60 kilometrów z kościoła na salę nie jest dobrym rozwiązaniem, ale w tej sytuacji ważne było, że można tam zorganizować to wesele. Już nawet wstępnie zorganizowałem autokar, który przewiózłby gości, załatwiłem, że catering też mogą tam dowieźć, ale młodej parze to nie wystarczyło. Uznali, że wesele musi odbyć się znacznie bliżej. Na szczęście miałem także drugą opcję, sala była może mniejsza niż ta wcześniejsza, ale była bliżej. Tu jednak ponownie pojawił się problem. Mianowicie mieściła się ona w zajeździe, w którym znajdowała się również stadnina koni. Okazało się, że Basia jest uczulona na sierść zwierząt, w tym również koni i nie będzie ryzykować, by ten ważny dzień zepsuła jej alergia. I ponownie zostaliśmy bez sali, a do ślubu było już coraz bliżej. Mogłem oczywiście powiedzieć, że jeśli im się to nie podoba to niech sobie radzą sami. Przecież nawet w umowie znalezienie sali nie było moim zadaniem, co prawda mieli mi zapłacić za to ekstra, ale jeśli miało to być niewykonalne mogłem z tego zrezygnować. Jednak uznałem, że tu liczy się także moja reputacja i muszę znaleźć jakieś miejsca na to wesele.

Na pewno zastanawiacie się jak to wszystko się zakończyło. Miałem szczęście. Akurat rozmawiałem z moim dobrym kolegą i okazało się, że kupił on dość dużą działkę, jakieś 10 kilometrów od kościoła, w którym Basia i Robert mieli wziąć ślub. Zgodził się (oczywiście za drobną opłatą), że to właśnie u niego zorganizuje wesele. Jego działka nie była w najpiękniejszej okolicy, ponieważ dookoła były tylko budujące się domy, ale najważniejsze, że znalazłem miejsce. Wynająłem ogromny namiot i kiedy był już rozstawiony na działce, przywiozłem tam przyszłą młodą parę. Wesele na powietrzu – ten pomysł im się spodobał, ale... No właśnie, idea dobra, ale nie w tym miejscu. W takiej sytuacji nie miałem innego wyjścia. Powiedziałem im, że skoro to im się nie podoba, to ja już nic innego nie wymyślę. Do ślubu pozostały już tylko dwa tygodnie, a ja już nie miałem sił na szukanie czegoś nowego, co na pewno również im się nie spodoba. Oni oczywiście przekonywali mnie, że jestem najlepszy i na pewno coś znajdę, ale postawiłem sprawę jasno: albo to, albo nic. Potrzebowali dwóch dni, żeby się do tego przekonać i ostatecznie właśnie tam zorganizowaliśmy wesele. Nie było łatwo w ostatnim momencie załatwić stoły, krzesła, deski na podłogę, ale jakość się udało. Natomiast dookoła działki ustawiliśmy drewniany płot, dzięki czemu pole budowy nie szpeciło krajobrazu. I w ten sposób wesele się odbyło, a co najważniejsze udało się i wszyscy byli zadowoleni. Może poza paniami, które musiały chodzić przypudrować noski w toitoiach.

czwartek, 13 sierpnia 2009

Kłótnia podstawą dobrego związku cz.1

Pierwszy tekst z cyklu "Historie ślubne", czyli ciekawe, nietypowe, zaskakujące wydarzenia, które miały miejsce na organizowanych przeze mnie ślubach i weselach. Zapraszam do czytania, jutro druga część tej historii:

Już na pierwszym spotkaniu z panią Basią i panem Robertem wiedziałem, że współpraca z nimi nie będzie najprzyjemniejszym zadaniem jakie mnie spotkało w życiu. Osobiście oboje byli bardzo sympatyczni, jednak jako para, trudno było z nimi dłużej wytrzymać. Obojętnie o co chodziło, nawet jeśli było to coś małego i nieistotnego, oni się o to kłócili. Nie były to zwykłe spory zakochanych, ale kłótnie, które kończyły się na wyzwiskach, płaczem Basi, zrywaniem zaręczyn i trzaskaniem drzwiami.

Pierwszy raz spotkałem się z nimi w domu Basi, mieliśmy ustalić podstawowe rzeczy, czego ode mnie wymagają, co ja im oferuję itp. Na początku było bardzo miło, ale tylko do momentu ustalenia kto będzie grał na weselu. Okazało się, że przyszła panna młoda chciałaby żebym poszukał odpowiedniego zespołu, podczas gdy pan młody miał już swój typ. Robert chciał zaangażować zespół, w którym gra jego kolega i jak twierdził mieli już to ustalone z Basią. Jednak kobieta zmienną jest i akurat wtedy zmieniła zdanie. W tym momencie nie wiedziałem jeszcze o tym, że w ich wypadku taka sprzeczka to codzienność, dlatego od razu zareagowałem i zaproponowałem, by zastanowili się jeszcze, przedyskutowali i następnym razem powiedzą mi czy mam szukać, czy chcą zespół kolegi. Basia nie potrzebowała czasu i od razu stwierdziła, że są zdecydowani żebym poszukał zespołu bardziej wyrafinowanego, który potrafi dobrze grać i nie ma w swoim repertuarze discopolo. Natomiast Robert upierał się, że kapela jego kolegi ma duże doświadczenie występów na weselach i świetnie rozkręcą imprezę, a poza tym, discopolo musi być. Widząc, że żadna ze stron nie dąży do kompromisu, a kłótnia się przedłuża i tylko tracimy czas, spróbowałem zmienić temat. Nie udało się. Okazało się, że salę mają już załatwioną, ponieważ ktoś z rodziny Basi jest właścicielem pensjonatu posiadającego odpowiednie warunki do organizacji wesela. A co najgorsze, miała to być elegancka sala, do której zupełnie nie pasowało wiejskie discopolo, a przynajmniej tak uważała przyszła panna młoda. Oczywiście Roberta to nie przekonało i w odpowiedzi uznał, że trzeba poszukać innej sali. W tym momencie do dyskusji wkradły się obraźliwe określenia, którymi zakochani zaczęli się obrzucać. Szczerze mówiąc, poczułem się wtedy bardzo niekomfortowo i nie wiedziałem co mam robić. Próby załagodzenia konfliktu nie działały, widać było, że coraz bardziej oboje chcą postawić na swoim i nie mają zamiaru odpuścić. Wcześniej miałem już do czynienia z parami, które się sprzeczały, ale przeważnie w końcu się powstrzymywali i nie szli za daleko w mojej obecności. Ci natomiast w ogóle się nie krępowali i zaczęli sobie wyrzucać różne rzeczy z życia prywatnego, w tym sugerowaną niechęć Roberta do rodziny Basi, ostatnie zakupy Basi i wydane duże pieniądze na jakąś bluzkę, częste imprezowanie Roberta i jego 'nienormalnych' kolegów, a także rzadkie współżycie w ostatnim czasie. Próbowałem to przeczekać, ale się nie dało i uznałem, że nie ma co dalej pozostawać w tej sytuacji. Wstałem i powiedziałem, że muszę już jechać i odezwę się wkrótce żeby umówić się na następne spotkanie. To jednak nie przerwało ich kłótni, Basia zaczęła krzyczeć na Roberta, że niszczy ich przygotowania do ślubu i przez niego nic nie ustalimy. On natomiast odpowiedział, że to ona swoim zachowaniem odstrasza pana organizatora (czyli mnie). Wtedy Basia rzuciła w niego miską orzeszków, która akurat stała przed nią na stole. Ja niestety stałem koło jej przyszłego męża, a orzeszki tak się rozprysnęły, że sporo poleciało także na mnie. Robert otrzepał się z orzeszków i zaczął mnie przepraszać za jej zachowanie, natomiast swoją wybrankę serca obrzucił niewybrednymi obelgami. Basia zrewanżowała się tym samym, po czym wykrzyknęła, że ślubu nie będzie i trzaskając drzwiami opuściła pokój, w którym się znajdowaliśmy. Robert rzucił za nią, że to ona prosiła się o ślub i on w ogóle nie chce się z nią wiązać. Potem odprowadził mnie do drzwi, pożegnaliśmy się i myślałem, że straciłem klientów. Pierwszy raz zdarzyło mi się, że już na samym początku para tak się pokłóciła. Zastanawiałem się tylko jak w ogóle mogli wpaść na pomysł ślubu. Może mimo wszystko się kochają, ale nie wyglądali na gotowych do prawdziwego związku.

Dwa dni później, kiedy właśnie opowiadałem koledze o tej parze, zadzwonił do mnie Robert. Chciał się umówić na spotkanie. Bardzo się zdziwiłem i zapytałem, o co chodzi, po co chce się spotkać? On zamilkł, chyba też nie wiedział o co mi chodzi i jak gdyby nigdy nic powiedział, że chciał się dowiedzieć kiedy spotkamy się następnym razem żeby ustalić wszystkie szczegóły. Ostrożnie zapytałem, czy wiedzą już co z muzyką. I po raz kolejny bardzo się zdziwiłem, bo mój rozmówca powiedział, że tak ja ustaliliśmy, chcą żebym ja poszukał odpowiedniego zespołu. Powiedział to tak naturalnie jakbyśmy rzeczywiście to ustalili. Umówiliśmy się na następne spotkanie. Byłem zdziwiony całą tą sytuacją, ale pomyślałem sobie, że widocznie mieli wtedy zły dzień, a przynajmniej taką miałem nadzieję.

Przy następnej okazji wyszło na jaw, że moje nadzieje były złudne. Kłócili się przy każdej okazji, nie zawsze kończyło się to tak jak za pierwszym razem, ale lekko nie było. Z czasem się jednak przyzwyczaiłem i nie brałem już pod uwagę, że po takiej sprzeczce mogą się rozstać.

Zaczynam

Witam wszystkich!
Ogłaszam oficjalne otwarcie mojego bloga „Weselcie się”.
Na początek kilka słów o mnie. Nazywam się Albert Czeci i profesjonalnie zajmuję się organizacją ślubów i wesel. W tym biznesie jestem już od prawie 10 lat. Zaczynałem w restauracji mojego wujka. Byłem wtedy jeszcze na studiach i w wakacje dorabiałem sobie jako kelner. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem jak wyglądają wesela dosłownie od strony kuchni. W międzyczasie mój kolega, będący częścią zespołu muzycznego grającego na weselach, zaproponował mi funkcję wodzireja. Tak więc przez dwa lata weekendy, zwłaszcza w okresie letnim, spędzałem na weselach albo roznosząc jedzenie albo zachęcając ludzi do zabawy. Później niestety zespół się rozpadł i skończyła się moja kariera wodzireja. Na szczęście wujek docenił moją ciężką pracę i dostałem awans stając się managerem, a tak to przynajmniej nazywałem żeby było ładniej. A tak naprawdę zajmowałem się koordynowaniem pracy kelnerów, zachęcałem ludzi do wybrania naszej restauracji na imprezy, zamawiałem jedzenie itp., dzięki czemu jeszcze bardziej poznałem co to znaczy organizacja wesela. Po roku zdecydowałem, że restauracja to nie do końca tym czym chciałbym się zajmować na dłużej, biznes ślubny – to było to. Udało mi się nawiązać współpracę z osobą organizującą śluby i zostałem jej asystentem. U niego pracowałem przez dwa lata i to był bardzo owocny czas biorąc pod uwagę wiedzę jaką zdobyłem. Po tym okresie postanowiłem 'iść na swoje' i założyłem własną firmę. I tak od siedmiu lat organizuję śluby i wesela. Początki oczywiście nie były łatwe. Zdobycie klientów początkowo było bardzo trudne, ale z czasem, gdy kolejni zadowoleni usługami polecali mnie znajomym było coraz lepiej. Obecnie zrobiłem sobie rok przerwy by zająć się rodziną, dlatego nie przyjmuję na razie zleceń na organizację żadnych imprez. Zgodziłem się natomiast na współpracę z serwisem szukamnaslub.pl, oni przekonali mnie żebym podzielił się z wami moimi doświadczeniami.

Na tym blogu będę opisywał najciekawsze wydarzenia jakie miały miejsca na organizowanych przeze mnie ślubach i weselach. Sam ślub jest tak wyjątkowym wydarzeniem, że właściwie nie ma imprezy na której nie wydarzyłoby się coś ciekawego, czy nietypowego. Dlatego zawsze staram się być przygotowanym na różne możliwości, ale mimo tego często okazuje się w trakcie, że trzeba działać spontanicznie, bo zdarzyło się coś zupełnie nie oczekiwanego. I właśnie o tym przede wszystkim będę tutaj pisał, ale nie tylko. Na pewno będzie dużo rożnego typu informacji dotyczącej tematyki ślubnej.

Jeszcze wytłumaczenie tytułu bloga:
„Weselcie się” – może wyjaśnię to tak: jak na imprezach ludzie się bawią to mówimy, że imprezują. Tak więc, jeśli ludzie dobrze bawią się na weselu to... No właśnie, nie ma jednego słowa by to określić. Ale zamiast powiedzieć 'imprezujcie na weselu' można powiedzieć 'weselcie się', czyli bawcie się na weselach.