czwartek, 11 marca 2010

Znalezione w sieci... "Jak wyjść za mąż w dwa miesiące?"

Wszystkim, którzy mają krótki czas przygotowań i szybko chcą zorganizować ślub, polecam artykuł "Jak wyjść za mąż w dwa miesiące?" Natalii Kuc z serwisu styl.pl. Oto fragment:
Miłość od pierwszego wejrzenia – OK, ale żeby ekspresowy ślub? Przecież przygotowania trwają rok! A można inaczej. Trzy panny młode opowiadają, jak w przyspieszonym tempie zorganizowały ślub i wesele. Każde w innym stylu. Bez wpadek, gaf i stresu.
Nie mieszkają ze sobą. Znają się dziewięć miesięcy. Joanna pracuje w organizacji pozarządowej, Michał jest prawnikiem. Joanna: - Nie wyobrażam sobie życia na próbę, Początek lata, Michał zabiera Joannę do Kazimierza. Idą na kolację. On pyta: "wyjdziesz za mnie?". Dzień później są już w Warszawie, wybierają pierścionek.

Joanna i Michał: Zdecydowani od zaraz

Ustalamy datę na wrzesień. Wiemy, że miesiąc musi mieć w nazwie literkę "r". Przesąd mówi, że to gwarantuje szczęśliwe małżeństwo. Poza tym goście będą już po wakacjach. Chcemy mieć wesele na Starym Mieście. Odwiedzamy warszawską katedrę i w dniu, który nas interesuje, jest tam zaplanowany tylko jeden ślub. Dobry początek. Dzwonimy do rodziców i potwierdzamy.
 
55 dni do ślubu
Przeprowadzam się do Michała i odkrywam dziwne męskie zwyczaje, kolekcjonowanie przedłużaczy itp. Zaczynam myśleć o sukni. Idę do salonu niedaleko pracy. Na wiadomość, że mam ślub za dwa miesiące, stylistka łapie się za głowę: "Na nową suknię czeka się trzy!". Ale obiecuje, że w mojej sprawie stanie na rzęsach. Przynosi mi koronkowe cudo. Leży idealnie. Za chwilę mierzę kilka następnych, "żebym przekonała się, że w tych wyglądam gorzej". Rzeczywiście - w jednej jak syrena, w drugiej jak beza. Wpłacam zaliczkę. Kupuję suknię w 15 minut.

50 dni do ślubu
Złoty papier czerpany, wstążki, koperty. Do tekstu zaproszeń chcę dopisać, że zamiast kwiatów prosimy o wsparcie wybranych przez nas domów dziecka. Narzeczony się nie zgadza: "Ślub jest naszym świętem, nie akcją charytatywną. Po weselu część pieniędzy przekażemy fundacji dzieci chorych na białaczkę - mówi. - Bez rozgłosu". Tego dnia w Warszawie letnie burze, a my dowiadujemy się, że restauracja, którą wybraliśmy na wesele, zbankrutowała. Może się jednak nie da bez wedding plannerki, zastanawiamy się przy akompaniamencie piorunów.

40 dni do ślubu
Podczas spaceru po Starówce odkrywamy dom restauracyjny "Krokodyl". Jestem zachwycona wnętrzem. Od razu robimy rezerwację. I kupujemy nowe zaproszenia. Nie ma czasu na drukowanie naszego tekstu, większość cioć oficjalne zaproszenie i tak dostaje tydzień przed weselem. Na szczęście w naszych rodzinach nikt nie jest małostkowy.

35 dni do ślubu
Okazuje się, że nauki przedmałżeńskie nie trwają non stop. W Warszawie wszystkie letnie kursy już się skończyły. Znajdujemy weekendowy kurs w Lublinie, w pięknym dworku. Ciekawy. Usłyszałam na nim m.in.: "że w małżeństwie nie jest źle, gdy słychać odgłos tłuczonych talerzy. Ale gdy słychać brzęczenie muchy". Szukamy obrączek. Nie mieliśmy pojęcia, że nie kupuje się ich od razu, jak pierścionka. Że trzeba czekać nawet kilka tygodni. W żadnym warszawskim sklepie nie ma naszych rozmiarów.

Kupujemy je w Słupsku, po weekendzie w Ustce. A dekorację ślubną powierzamy kościołowi. Nie mam czasu, by rozstrzygać z dekoratorką, "co ma zdobić ławki: tiul czy organza?". Słyszałam, że niektóre pary kupują do kościoła białe dywany, na których zamawiają nadruk swoich imion. Nam wystarczy zwykły, który ma katedra. Najważniejsze są przecież emocje, nie dekoracje. Michała poślubiłabym nawet na łące.
 
7 dni do ślubu
Najdłużej wybieramy didżeja. Spotykamy albo fanów konkursów na przepuszczanie mężczyźnie kurzego jajka przez nogawkę, albo takich, którzy traktują wesele jako miejsce spełnienia swoich muzycznych ambicji. Proponują ambient, modern jazz. Dopiero dziesiąty spotkany przez nas wodzirej rozumie, że lata 70. i 80. były czasem świetnej muzyki tanecznej i warto to wykorzystać. Dogadujemy się. Za to się okazuje, że krawat Michała nie pasuje do mojej sukni, wygląda w nim jak kelner. Jedziemy do sklepu po kamizelkę i musznik. Wpadamy dosłownie przed zamknięciem.

Dzień ślubu
Gotowi do wyjścia, zadzwoniliśmy po taksówkę. Taką zwykłą, którą jeździmy na co dzień. Świadkowa zapytała mnie: "Co mogę dla was zrobić? - Baw się dobrze" - odpowiedziałam. I to było moje jedyne zmartwienie: czy goście będą się dobrze bawić na weselu zorganizowanym tak ekspresowo. O swoją przyszłość byłam spokojna.


Dalszą część artykułu i kolejne 2 opowieści o ekspresowych przygotowaniach przeczytacie tutaj.

0 komentarze: