poniedziałek, 4 stycznia 2010

Elka i Michał

Witajcie.
Od dziś dołączam do bloga Alberta. Będę opisywać moje przygotowania do ślubu. Oto kilka słów o mnie:

Nazywam się Ela Ząbkowska, mam 23 lata, studiuję finanse i rachunkowość i korzystam z życia, cokolwiek to oznacza. Tak to wygląda w bardzo dużym skrócie. Powód, dla którego tu piszę jest jeden. W ostatnim czasie, w moim życiu wiele się wydarzyło. Zaręczyłam się!!! Jestem szczęśliwą narzeczoną i z moim Michałem planujemy ślub, latem 2011 roku. Jeszcze do tego czasu ponad półtora roku, ale obecnie są takie terminy, że już teraz trzeba ostro wziąć się do pracy.

Przeglądając, szukając, czytając różne porady na temat ślubu i wesela, postanowiłam, że sama coś o tym napiszę. I tak postawiłam na bloga, opisującego przygotowania do ślubu. Traf chciał, że Albert jest znajomym brata Michała. I tak, dzięki tej znajomości, dołączam do bloga Alberta. Od razu zastrzegam, że Albert nie będzie organizował naszego ślubu, choć Michał mnie na to namawiał. Ja jednak postawiłam na swoim i zgodziłam się tylko na ewentualną pomoc, gdy już naprawdę nie będziemy sobie z niczym radzić. Mam nadzieję, że tak nie będzie.
Mamy już wybrany miesiąc, w którym chcielibyśmy się pobrać. I pewne pomysły też już krążą po naszych głowach. Ale najpierw chciałam napisać jak się poznaliśmy, jak wyglądały oświadczyny i jak sobie żyjemy. A potem na bieżąco będę zostawiać notki, jak sobie radzimy z przygotowaniami.


Studenckie wakacje zaczęły się nieoczekiwanie szybko. Sesji prawie nie zauważyłam, choć trochę się namęczyłam. Ale udało się zdać wszystko za pierwszym razem, egzaminy były znośne, a projekty udało się oddać w terminie. I tak, już pod koniec czerwca świętowałam zaliczenie pierwszego roku. Plany na wakacje były z jednej strony ambitne, a z drugiej leniuchowanie ile tylko będzie to możliwe. Koleżanka jeszcze z liceum miała działkę nad jeziorem, więc umówiłyśmy się na wyjazd we wrześniu. Miała być nasza stara paczka z liceum i może jeszcze kilka innych osób (z wakacyjnego podrywu).
Najpierw jednak ambitnie założyłam sobie, że w lipcu wybiorę się na dwutygodniowy kurs języka angielskiego. Londyn zawsze mnie inspirował, miał w sobie magię i kiedy w końcu udało się uzbierać potrzebną kwotę (oczywiście razem z rodzicami), zdecydowałam się na kurs w Anglii. Pomyślałam, że skoro mam trzy miesiące wolnego, to dwa tygodnie mogę poświęcić na naukę. I pojechałam. A raczej poleciałam.
Była to moja pierwsza podróż samolotem. Bałam się tak ogromnie, że na dzień przed podróżą nie pomagały żadne tabletki na ból brzucha. Na szczęście, w dzień wyjazdu wszystko było w porządku. Samolot wystartował, miałam dobre miejsce, inni pasażerowie spokojni. Nic się nie działo. I nagle turbulencje. Rzucało nami tak mocno, że myślałam że to koniec. Zaczęła mnie strasznie boleć głowa, poczułam duszności. Wszystko skończyło się po kilku minutach. Okazało się, że to tylko lekkie i normalne turbulencje, ale ja ze względu na to, że leciałam pierwszy raz, po prostu spanikowałam. Okropne uczucie! Nie zapomnę do końca życia.
Londyn przywitał mnie słońce, lekkim wiatrem i ogromną ilością ludzi. Nigdy w życiu nie widziałam takich tłumów. Nie było jak przejść na ulicy. Nie wspominając o metrze. Takie wrażenie zrobił na mnie Londyn. A to był zaledwie początek mojej przygody.
Michał przyszedł dużo wcześniej, niż zaplanowane były zajęcia. Jak się później okazało, nie chciał się spóźnić, nie wiedział za bardzo jak ma dojechać i dlatego ostatecznie tak wcześnie pojawił się przed budynkiem. Ja również przyjechałam szybciej, żeby móc podziwiać Londyn. Tak minęła pierwsza lekcja angielskiego. Już wtedy nie mogłam przestać spoglądać na Michała. Po kilku dniach, wybraliśmy się do pubu. Jak zwykle, w środku mnóstwo ludzi, a angielski styl przebywania w pubie na stojąco, jakoś mnie nie przekonał. Poszliśmy na spacer wzdłuż Tamizy i tak od słowa do słowa... Michał pocałował mnie nieśmiało. I tak to się zaczęło. Nasz romans wakacyjny trwał przez cały kurs, niestety nie trwało to długo. Niecałe dwa tygodnie na szaloną przygodę nigdy nie wystarcza. Oczywiście obiecywaliśmy sobie, że będziemy w kontakcie, będziemy pisać i dzwonić. Nie do końca w to wierzyłam. Głównie ze względu na nasze plany i to co nas rozdzielało. Michał załatwił sobie pracę po kursie i miał zostać tam do końca sierpnia. Ja wracałam do domu zaraz po kursie. Obiecał mi, że przyjedzie do mnie jak tylko wróci z Anglii. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że może być inaczej. Ale z drugiej strony, czy znając się dwa tygodnie, w obcym mieście, a potem nie widząc się półtora miesiąca, ktoś przyjechałby przemierzając 300km?
Nie licząc na wiele, wróciłam do Polski. Kontaktowaliśmy się ze sobą coraz częściej. Na końcu codziennie. Michał przyjechał do Polski. Spotkaliśmy się na mieście. W jego rękach już z daleka widziałam piękny bukiet kwiatów. Gdybym sama tego nie przeżyła, nie uwierzyłabym w taką historię. A jednak to możliwe.
Na działkę do koleżanki pojechaliśmy razem. Spędziliśmy razem dużo czasu. I tak jest do dziś.

Swoje przygotowania do ślubu będę również komentować na twitterze. Zapraszam http://twitter.com/zelka53


0 komentarze: