czwartek, 13 sierpnia 2009

Kłótnia podstawą dobrego związku cz.1

Pierwszy tekst z cyklu "Historie ślubne", czyli ciekawe, nietypowe, zaskakujące wydarzenia, które miały miejsce na organizowanych przeze mnie ślubach i weselach. Zapraszam do czytania, jutro druga część tej historii:

Już na pierwszym spotkaniu z panią Basią i panem Robertem wiedziałem, że współpraca z nimi nie będzie najprzyjemniejszym zadaniem jakie mnie spotkało w życiu. Osobiście oboje byli bardzo sympatyczni, jednak jako para, trudno było z nimi dłużej wytrzymać. Obojętnie o co chodziło, nawet jeśli było to coś małego i nieistotnego, oni się o to kłócili. Nie były to zwykłe spory zakochanych, ale kłótnie, które kończyły się na wyzwiskach, płaczem Basi, zrywaniem zaręczyn i trzaskaniem drzwiami.

Pierwszy raz spotkałem się z nimi w domu Basi, mieliśmy ustalić podstawowe rzeczy, czego ode mnie wymagają, co ja im oferuję itp. Na początku było bardzo miło, ale tylko do momentu ustalenia kto będzie grał na weselu. Okazało się, że przyszła panna młoda chciałaby żebym poszukał odpowiedniego zespołu, podczas gdy pan młody miał już swój typ. Robert chciał zaangażować zespół, w którym gra jego kolega i jak twierdził mieli już to ustalone z Basią. Jednak kobieta zmienną jest i akurat wtedy zmieniła zdanie. W tym momencie nie wiedziałem jeszcze o tym, że w ich wypadku taka sprzeczka to codzienność, dlatego od razu zareagowałem i zaproponowałem, by zastanowili się jeszcze, przedyskutowali i następnym razem powiedzą mi czy mam szukać, czy chcą zespół kolegi. Basia nie potrzebowała czasu i od razu stwierdziła, że są zdecydowani żebym poszukał zespołu bardziej wyrafinowanego, który potrafi dobrze grać i nie ma w swoim repertuarze discopolo. Natomiast Robert upierał się, że kapela jego kolegi ma duże doświadczenie występów na weselach i świetnie rozkręcą imprezę, a poza tym, discopolo musi być. Widząc, że żadna ze stron nie dąży do kompromisu, a kłótnia się przedłuża i tylko tracimy czas, spróbowałem zmienić temat. Nie udało się. Okazało się, że salę mają już załatwioną, ponieważ ktoś z rodziny Basi jest właścicielem pensjonatu posiadającego odpowiednie warunki do organizacji wesela. A co najgorsze, miała to być elegancka sala, do której zupełnie nie pasowało wiejskie discopolo, a przynajmniej tak uważała przyszła panna młoda. Oczywiście Roberta to nie przekonało i w odpowiedzi uznał, że trzeba poszukać innej sali. W tym momencie do dyskusji wkradły się obraźliwe określenia, którymi zakochani zaczęli się obrzucać. Szczerze mówiąc, poczułem się wtedy bardzo niekomfortowo i nie wiedziałem co mam robić. Próby załagodzenia konfliktu nie działały, widać było, że coraz bardziej oboje chcą postawić na swoim i nie mają zamiaru odpuścić. Wcześniej miałem już do czynienia z parami, które się sprzeczały, ale przeważnie w końcu się powstrzymywali i nie szli za daleko w mojej obecności. Ci natomiast w ogóle się nie krępowali i zaczęli sobie wyrzucać różne rzeczy z życia prywatnego, w tym sugerowaną niechęć Roberta do rodziny Basi, ostatnie zakupy Basi i wydane duże pieniądze na jakąś bluzkę, częste imprezowanie Roberta i jego 'nienormalnych' kolegów, a także rzadkie współżycie w ostatnim czasie. Próbowałem to przeczekać, ale się nie dało i uznałem, że nie ma co dalej pozostawać w tej sytuacji. Wstałem i powiedziałem, że muszę już jechać i odezwę się wkrótce żeby umówić się na następne spotkanie. To jednak nie przerwało ich kłótni, Basia zaczęła krzyczeć na Roberta, że niszczy ich przygotowania do ślubu i przez niego nic nie ustalimy. On natomiast odpowiedział, że to ona swoim zachowaniem odstrasza pana organizatora (czyli mnie). Wtedy Basia rzuciła w niego miską orzeszków, która akurat stała przed nią na stole. Ja niestety stałem koło jej przyszłego męża, a orzeszki tak się rozprysnęły, że sporo poleciało także na mnie. Robert otrzepał się z orzeszków i zaczął mnie przepraszać za jej zachowanie, natomiast swoją wybrankę serca obrzucił niewybrednymi obelgami. Basia zrewanżowała się tym samym, po czym wykrzyknęła, że ślubu nie będzie i trzaskając drzwiami opuściła pokój, w którym się znajdowaliśmy. Robert rzucił za nią, że to ona prosiła się o ślub i on w ogóle nie chce się z nią wiązać. Potem odprowadził mnie do drzwi, pożegnaliśmy się i myślałem, że straciłem klientów. Pierwszy raz zdarzyło mi się, że już na samym początku para tak się pokłóciła. Zastanawiałem się tylko jak w ogóle mogli wpaść na pomysł ślubu. Może mimo wszystko się kochają, ale nie wyglądali na gotowych do prawdziwego związku.

Dwa dni później, kiedy właśnie opowiadałem koledze o tej parze, zadzwonił do mnie Robert. Chciał się umówić na spotkanie. Bardzo się zdziwiłem i zapytałem, o co chodzi, po co chce się spotkać? On zamilkł, chyba też nie wiedział o co mi chodzi i jak gdyby nigdy nic powiedział, że chciał się dowiedzieć kiedy spotkamy się następnym razem żeby ustalić wszystkie szczegóły. Ostrożnie zapytałem, czy wiedzą już co z muzyką. I po raz kolejny bardzo się zdziwiłem, bo mój rozmówca powiedział, że tak ja ustaliliśmy, chcą żebym ja poszukał odpowiedniego zespołu. Powiedział to tak naturalnie jakbyśmy rzeczywiście to ustalili. Umówiliśmy się na następne spotkanie. Byłem zdziwiony całą tą sytuacją, ale pomyślałem sobie, że widocznie mieli wtedy zły dzień, a przynajmniej taką miałem nadzieję.

Przy następnej okazji wyszło na jaw, że moje nadzieje były złudne. Kłócili się przy każdej okazji, nie zawsze kończyło się to tak jak za pierwszym razem, ale lekko nie było. Z czasem się jednak przyzwyczaiłem i nie brałem już pod uwagę, że po takiej sprzeczce mogą się rozstać.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

ja nie wiem czy tej znajomej parze milo będzie czytać o ich własnych problemach, które opisuje ktoś obcy.
Może warto sie po prostu nie wtrącać?
A jeszcze opisywać tą sytuacje na forum? Żenua

mo30 pisze...

Zgadza sie. Tez nie chcial bym zeby tak o mnie ktos napisal. Ciekawe co zrobia oni jak to przeczytaja

Anonimowy pisze...

Nie przesadzajcie - nie ma tu żadnych danych, imiona pewnie też zmienione...a takich par może być tysiące...szczególnie, że taraz nastał taki czas, iż młode pary i ich rodziny mają coraz większe wymagania przy coraz mniejszym budżecie a przy tym zero wymagań wobec siebie....