piątek, 14 sierpnia 2009

Kłótnia podstawą dobrego związku cz.2

Poza ich kłótniami nasza współpraca układała się całkiem nieźle, dopiero na miesiąc przed ślubem, kiedy już wszystkie najważniejsze rzeczy były załatwione wycięli mi niezły numer. Robert zadzwonił do mnie i zapytał się czy mógłbym poszukać im sali na wesele. O co chodzi? Jak już wspominałem, wesele miało być wyprawione w pensjonacie prowadzonym przez kogoś z ich rodziny. Jednak okazało się, że nie tylko oni ale i cała rodzina lubi popadać w różnego rodzaju konflikty. Właścicielami tego pensjonatu był kuzyn matki przyszłej panny młodej i jego żona. Przyszli małżonkowie uznali, że jest to na tyle daleka rodzina, że nie warto ich zapraszać. Kiedy oni dowiedzieli się, że nie będą zaproszeni na wesele, na które dali młodym salę, wynikła rodzinna awantura. Stwierdzili, że w takiej sytuacji przyszli małżonkowie będą traktowani jak normalni goście i zapłacą takie same stawki jak wszyscy. Oczywiście żadnej umowy nie podpisywali, bo w końcu po co rodzina ma cokolwiek podpisywać? Początkowe ustalenia były takie, że za wesele Basia i Robert zapłacą tylko tyle, by pokryć koszty. Natomiast w wyniku tej rodzinnej awantury, właściciele podnieśli cenę, co podwoiło koszty za salę. Oczywiście przyszła młoda para niebyła by sobą gdyby nie zareagowała oburzeniem i obraźliwymi wyzwiskami. Zakończyło się tym, że wesele w tej sali było niemożliwe. Dlatego teraz ja miałem poszukać im odpowiedniego miejsca na miesiąc przed ślubem. Po długich poszukiwaniach udało mi się ostatecznie znaleźć aż dwie sale, które akurat przypadkowo miały wolny termin. To jednak nie zakończyło problemów, ponieważ tym razem Basia i Robert byli nadzwyczaj zgodni i razem odrzucili obie propozycje. Pierwszą dlatego, że była za daleko. Nie zaprzeczam, przejazd 60 kilometrów z kościoła na salę nie jest dobrym rozwiązaniem, ale w tej sytuacji ważne było, że można tam zorganizować to wesele. Już nawet wstępnie zorganizowałem autokar, który przewiózłby gości, załatwiłem, że catering też mogą tam dowieźć, ale młodej parze to nie wystarczyło. Uznali, że wesele musi odbyć się znacznie bliżej. Na szczęście miałem także drugą opcję, sala była może mniejsza niż ta wcześniejsza, ale była bliżej. Tu jednak ponownie pojawił się problem. Mianowicie mieściła się ona w zajeździe, w którym znajdowała się również stadnina koni. Okazało się, że Basia jest uczulona na sierść zwierząt, w tym również koni i nie będzie ryzykować, by ten ważny dzień zepsuła jej alergia. I ponownie zostaliśmy bez sali, a do ślubu było już coraz bliżej. Mogłem oczywiście powiedzieć, że jeśli im się to nie podoba to niech sobie radzą sami. Przecież nawet w umowie znalezienie sali nie było moim zadaniem, co prawda mieli mi zapłacić za to ekstra, ale jeśli miało to być niewykonalne mogłem z tego zrezygnować. Jednak uznałem, że tu liczy się także moja reputacja i muszę znaleźć jakieś miejsca na to wesele.

Na pewno zastanawiacie się jak to wszystko się zakończyło. Miałem szczęście. Akurat rozmawiałem z moim dobrym kolegą i okazało się, że kupił on dość dużą działkę, jakieś 10 kilometrów od kościoła, w którym Basia i Robert mieli wziąć ślub. Zgodził się (oczywiście za drobną opłatą), że to właśnie u niego zorganizuje wesele. Jego działka nie była w najpiękniejszej okolicy, ponieważ dookoła były tylko budujące się domy, ale najważniejsze, że znalazłem miejsce. Wynająłem ogromny namiot i kiedy był już rozstawiony na działce, przywiozłem tam przyszłą młodą parę. Wesele na powietrzu – ten pomysł im się spodobał, ale... No właśnie, idea dobra, ale nie w tym miejscu. W takiej sytuacji nie miałem innego wyjścia. Powiedziałem im, że skoro to im się nie podoba, to ja już nic innego nie wymyślę. Do ślubu pozostały już tylko dwa tygodnie, a ja już nie miałem sił na szukanie czegoś nowego, co na pewno również im się nie spodoba. Oni oczywiście przekonywali mnie, że jestem najlepszy i na pewno coś znajdę, ale postawiłem sprawę jasno: albo to, albo nic. Potrzebowali dwóch dni, żeby się do tego przekonać i ostatecznie właśnie tam zorganizowaliśmy wesele. Nie było łatwo w ostatnim momencie załatwić stoły, krzesła, deski na podłogę, ale jakość się udało. Natomiast dookoła działki ustawiliśmy drewniany płot, dzięki czemu pole budowy nie szpeciło krajobrazu. I w ten sposób wesele się odbyło, a co najważniejsze udało się i wszyscy byli zadowoleni. Może poza paniami, które musiały chodzić przypudrować noski w toitoiach.

1 komentarze:

Klaudii pisze...

Ja też chciałam mieć wesele na powietrzu, ale ostatecznie z tego zrezygnowałam i dobrze na tym wyszłam, bo w dzień ślubu padało i było dość chłodno.
Fajne opowiadanko, masz ciekawą pracę, czekam na kolejną historię.