środa, 19 sierpnia 2009

Wesele przerwane przez poród...

Dzisiaj o jednym z najdziwniejszych i najbardziej niespodziewanych wydarzeń, które zaistniały na organizowanym przeze mnie weselu. Już miejsce było nietypowe, ponieważ odbyło się w stajni. Wynikało to z tego, że pasją życia panny młodej (Weronika) były konie, a do tego ich historia miłosna rozpoczęła się kiedy ona uczyła go (Wojtek) jazdy konnej. Oboje mieszkali w stadninie, gdzie Weronika pracowała i postanowili, że mam im zorganizować wesele właśnie tam. Miejsca było naprawdę dużo, do tego to piękna okolica – wręcz idealnie na taką imprezę. Jako, że panna młoda była bardzo zżyta z końmi, którymi się zajmowała, uparła się, że stoły muszą znajdować się w stajni. W efekcie, środkiem stajni szedł stół, a po bokach, tuż za gośćmi, były boksy z końmi. Wszystko udało się tak zorganizować, że obecność zwierząt nie przeszkadzała w imprezowaniu, a my też staraliśmy się ich nie denerwować. Dlatego na przykład tańce odbywały się na zewnątrz, a muzyka w stajni była dość cicha.

Do godziny 12 to wesele właściwie nie wyróżniało się od większości tego typu imprez, ale kiedy właśnie miał wjechać tort, kiedy miały rozpocząć się oczepiny, zdarzyło się coś zupełnie dla mnie nieoczekiwanego. Nawet mój plan b, c, d czy e nie przewidywał czegoś takiego. Poszedłem do orkiestry dać im znać, że zaraz mają kończyć i zapraszać gości na tort. Kiedy wróciłem do stajni zobaczyłem, że prawie wszyscy, którzy akurat byli w tym pomieszczeniu skumulowali się przy jednym z boksów. Zaciekawiony poszedłem zobaczyć co się dzieje. Wyobraźcie sobie jak się zdziwiłem, gdy okazało się, że powodem tego zbiegowiska jest poród. Nie, to nie panna młoda rodziła, a jej koń, a właściwie klacz. Przedarłem się przez tłum i dotarłem do pary młodej, która była najbliżej. Weronika powiedziała mi, że mam poszukać Bartka - weterynarza. W tym miejscu dodam, że przed weselem nikt nie raczył mnie poinformować o ewentualnej możliwości takiego zdarzenia. Później dowiedziałem się, że termin porodu był na kilka dni później, ale wzięli pod uwagę, że może to mieć miejsce wcześniej, dlatego obecny był Bartek. Mimo że był na weselu znaleźć go nie było łatwo. W końcu się udało, ale to nie pomogło nam w rozwiązaniu tej sytuacji. Pan weterynarz nie miał zamiaru czekać na małego konika i bawił się w najlepsze. Kiedy go znalazłem właśnie rozpracowywał butelkę czystej, a po tym jak rozlewał ją dookoła kieliszków było widać, że to nie jego pierwsza. Musieliśmy radzić sobie bez niego. Najgorsze było to, że w ogóle nie wiedziałem jak odbywa się taki poród, co trzeba robić itp. Jedynym pomysłem było zadzwonienie do innego weterynarza. Panna młoda podała mi dwa numery, ale na jeden nie udało mi się dodzwonić. Drugi natomiast odebrał mimo późnej pory, ale akurat był na wyjeździe i mógł przyjechać najwcześniej jutro wieczorem. Weronika uspokoiła mnie, że ona już nie raz widziała jak się rodzi źrebak i poradzi sobie sama, a ja mam tylko odciągnąć wszystkich gości spod tego boksu. Chciałem ich zachęcić do tańca, ale Weronika stwierdziła, że potrzebna jest cisza i nawet muzyka na zewnątrz nie powinna grać. W takiej sytuacji podano coś do jedzenia, przyniesiono wódki i jakoś udało się zmusić gości do zajęcia swoich miejsc. Kiedy to już załatwiłem, zobaczyłem jak panna młoda w białej sukni wchodzi do boksu pełnego siana i końskich odchodów. Od razu pobiegłem tam i starałem się ją zatrzymać, ale nie było na to szans. Okazało się, że Wojtek jej nie będzie w stanie pomóc ponieważ, gdy zobaczył krew zrobiło mu się słabo i to nim trzeba było się zająć. Poza tym, na weselu była spora grupa ludzi z środowiska konnego, ale albo nie mieli jeszcze do czynienia z porodem, albo brakowało im trzeźwości umysłu. W międzyczasie źrebak już się urodził i leżał taki mały konik, a Weronika zaczęła grzebać we flakach (jest to dość generalne stwierdzenie, ale naprawdę się na tym nie znam, a tak to wyglądało, do tego byłem dość zaszokowany, by przyglądać się co dokładnie robi). Później dowiedziałem się, że po porodzie nie odczepiło się jeszcze łożysko i zwisało klaczy. Dlatego musiała to podwiązać, by koń nie przydepnął tego i nie zerwał, bo miało to odpaść naturalnie, ale wystarczy tych biologicznych opisów. Próbowałem poszukać innego śmiałka, który zastąpiłby ją w tej akcji, ale albo nie było chętnych, albo robili się odważni pod wpływem środków wzmacniających. Po dłuższej chwili Weronika w końcu wyszła, ale jej piękna suknia była brudna między innymi od krwi i zupełnie nie wyglądała jak panna młoda, która zaraz ma kroić tort, dziękować rodzicom i rzucać welonem. Jej jednak to zupełnie nie przeszkadzało, widocznie była zauroczona małym konikiem i nawet fakt, że było to jej wesele, odsunął się na dalszy plan. Wtedy myślałem, że jest już po wszystkim, źrebak się urodził, ona się nim nacieszy i wracamy do imprezy. Zastanawiałem się tylko co zrobimy z jej suknią. Niestety ku mojemu zdziwieniu nie było to takie łatwe i nie chodzi tu wcale o tą suknię. Weronika nie miała zamiaru opuszczać źrebaka i wracać do wesela. Powiedziała, że musi teraz poczekać, aż mały wstanie i zacznie ssać pokarm matki. Natomiast później musi jeszcze zrobić kupę i dopiero jak to wszystko będzie, to znaczy, że jest ok. Pan młody i rodzice również próbowali ją przekonać, że ktoś inny będzie to kontrolował, a oni wrócą do dalszych punktów programu, ale to też się nie udało. W tym momencie wiedziałem już, że wesele właściwie się zakończyło. Na pewno popełniłem błąd, że także zaaferowałem się tym porodem i zapomniałem trochę o gościach. A co oni mogli robić w takiej sytuacji? Pozostawało im tylko jedzenie i picie. W efekcie, kiedy chciałem jakoś uratować jeszcze koniec wesela, duża część gości była już ładnie spita. Tak więc wesele zakończyło się bez oczepin i bez panny młodej, która zupełnie oddała się swojej pasji. Z jednej strony ją rozumiem, ale przecież ślub to wyjątkowe wydarzenie i nigdy mi się nie zdarzyło, by tak nagle przerwać imprezę.

1 komentarze:

Anonimowy pisze...

Troche współczuje Pannie Młodej, a bardziej Panu Młodemu i rodzinie, bo głupio tak kończyć wesele przed północą, w końcu to taki wyjątkowy dzień. Ale przynajmniej mieli niezapomniane wesele. ;) Poza tym Panna Młoda oddała się zupełnie swojej pasji i pewnie nie było jej żal krótkiego wesela.